Żeby zrozumieć system świąt Słowian, należy zdać sobie sprawę, jak pojmowali czas. Żyjemy w linearnym systemie czasu – mamy daty, wiemy ile mamy lat, wiemy kiedy Mieszko przyjął chrzest czy była bitwa pod Grunwaldem, świętujemy rocznice. Nasz czas wygląda jak oś, którą każdy rysował w szkole. Słowianie mieli system cykliczny co znaczy, że ich czas zataczał koło. Wiosna – lato – jesień – zima i znów wiosna – lato… Raczej nie zastanawiali się ile mieli lat, być może dlatego że średnia wieku była dużo niższa niż obecnie 🙂 Cykliczne pojmowanie czasu zachowało się w symbolice – swastyki solarne i różnego rodzaju symbole w kształcie zbliżonym do koła. Społeczeństwo pierwotne tłumaczy sobie gwałtowne, widoczne zmiany w przyrodzie poprzez wiązanie ich ze sferą sacrum. Najważniejsze święta słowiańskie są więc związane ze zmianami pór roku. A przy okazji ile z symboliki zachowało się do naszych czasów – można się zdziwić. Zapraszam, przeczytajcie.
Pierwszym, rzecz jasna według naszego pojmowania czasu, ważnym świętem w roku były Jare Gody. To wydarzenie tłumaczące nadejście wiosny. Z tej okazji malowano pisanki – gliniane lub po prostu jajka. W święcie tym, jak zresztą każdym innym, wyjątkową rolę odgrywała woda i ogień. Odbywało się ono w okolicach przesilenia wiosennego, według niektórych źródeł w pierwszą wiosenną pełnię księżyca. Brzmi znajomo? Tak, wszystkie wymienione zwyczaje zostały przeniesione na najważniejsze święto chrześcijan – Wielkanoc. Malujemy jajka, które i wtedy były symbolem życia i odrodzenia, w niektórych kościołach chrzci się ogień wodą – czyli łączy dwa najważniejsze żywioły. Co więcej, w ścianach niektórych starszych kościołów można zaobserwować okrągłe otwory. To ślady po rozpalaniu świętego ognia. Kładziono skorupki poświęconych jajek na cegłach świątyni a następnie, poprzez pocieranie, rozpalano ogień. Wielkanoc jest świętem ruchomym. Kiedy wypada? W pierwszą niedzielę po pierwszej wiosennej pełni księżyca. Bardzo to chrześcijańskie, idealny przykład synkretyzmu religijnego, czyli przenoszenia wzorców z wcześniejszych wierzeń.
Z Jarymi Godami związana jest historia mitologiczna z udziałem dwóch bóstw będących swoimi dualistycznymi odpowiednikami – Jaryłą i Marzanną. Dualizm znaczy tyle, co przeciwieństwo, wzajemne uzupełnienie. Jaryło był bogiem wiosny, życia i miłości, Marzanna śmierci, zimy i ciemności. Połączyła ich jednak burzliwa, nieszczęśliwa miłość. Marzanna zazwyczaj była przedstawiana jako stara brzydka kobieta, zdarzało jej się jednak przyjąć postać niewiasty pięknej i młodej. Pod tą postacią uwiodła Jaryłę. Z początku wiodło im się dobrze, byli szczęśliwi. W pewnym momencie o ich romansie dowiedział się Perun, pan nieba i gromów, boski sędzia. Uznał, że ta miłość nie może dłużej istnieć, ponieważ Marzanna i Jaryło byli… rodzeństwem. Rozgniewany cisnął więc piorunem w Marzannę. Nieszczęsna bogini uległa podpaleniu i wpadła do wody. Tu znów mamy dualizm – ogień i wodę. W dodatku skoro wpadła do wody to dostała się do strefy zmarłych, gdzie rządził Weles. Jaryło widocznie niezbyt przejął się całą sytuacją, bo z radości sprowadził na ziemię wiosnę. A nam do tej pory został zwyczaj topienia kukły marzanny – wielu to robi, niewielu wie dlaczego. Przytoczona powyżej opowieść mitologiczna jest oczywiście jedną z wielu znanych wersji.
Kolejne cykliczne święto związane jest z przesileniem letnim. To moje ulubione i najbardziej zachowane do naszych czasów, choć już w zupełnie innej, lirycznej formie święto – Noc Kupały. Zwane później Sobótką, Kupalnocką czy Nocą Świętojańską. Co ma do tego św. Jan? Jest on patronem wody, chrztu świętego a Noc Świętojańska to wielkie święto wody i ognia, więc pasował. Sobótka to także święto radości i miłości. Jedyna noc w roku, kiedy na chrześcijańskich już wsiach, było przyzwolenie na swobodne łączenie się w pary. Dzieci z takich związków były bez szemrania przyjmowane do społeczności. Z okazji Nocy Świętojańskiej pleciono wianki, które następnie puszczano na wodę. Tu znowu mamy dualizm – w wiankach umieszczano świece czyli ogień i puszczano je na wodę. Słowianie przypisywali też magiczną rolę niektórym ziołom. Najważniejsza była bylica, którą się przepasywano. Do naszych czasów zachował się zwyczaj robienia mioteł z tego zioła – moja, pochodząca z lubelszczyzny, babcia taką miała. Bylica była również jednym z silniejszych afrodyzjaków. Do tego zacnego grona należały także czarny bez, lubczyk, szczypiorek czy korcipka (czeremcha). W późniejszych przekazach ludowych zachowały się ℹ, że afrodyzjakiem mogła być też woda ze studni, kiedy odbijało się w niej światło księżyca. Nie wiem czy działa, możecie sami spróbować 🙂 Najsilniejszym afrodyzjakiem był, rzecz jasna, kwiat paproci, czyli nasięźrzał. W folklorze wsi polskiej zachowała się instrukcja, co należy zrobić, by zadziałał. Trzeba było udać się do lasu w Noc Kupały o północy. Kiedy już udało się znaleźć ziele, trzeba było powiedzieć: „Nasieźrzziele, rwę cię śmiele, pięcią palcy, szóstą dłonią, niech się za mną chłopcy gonią!”. Nie dość, że konieczne było dysponowanie odpowiednią ilością kończyn, to jeszcze całą drogę należało przebyć tyłem i nago. Polecam pamięci przy kolejnym festynie z okazji Nocy Świętojańskiej. Funkcjonowały także inne czary miłosne – można było w tym celu umotać specjalną lalkę – Motankę. Kukiełkę taką należało zrobić bez używania ostrych narzędzi, by jej nie urazić i nie pozbawić magicznych mocy. Więcej o motankach napisze w tekście im poświęconym. Można też było użyć naparu z któregoś z wyżej wymienionych afrodyzjaków i podać wybrankowi/wybrance w taki sposób, żeby się nie zorientował/zorientowała. Innym sposobem było uturlanie kulki z wosku zawierającym fragment ubrania lub włos pożądanej osoby. Następnie należało ten wosk stopić powtarzając: „Żeby ciebie tak piekło za mną, jak ogień piecze ten wosk. Żeby twoje serce tak topniało za mną jak topnieje ten wosk.” Zaznaczam, że powyższe sposoby pochodzą już z czasów chrześcijańskich, nie ma żadnych przesłanek za tym, że Słowianie robili coś podobnego. Inna sprawa dotyczy tabu, jakim otaczano wodę. Jestem z Giżycka. Mama powtarzała, że nie mogę się kąpać w jeziorze przed świętym Janem. Jako dziecko nie mogłam tego zrozumieć, ona też nie wiedziała. Nie i już. A teraz ja już wiem i Wy za chwilę też się dowiecie. Woda była dla Słowian miejscem, gdzie udawały się dusze zmarłych, strefą gdzie panował Weles, pan podziemia. Jeziora, rzeki i stawy zamieszkiwało wówczas wiele złośliwych demonów – Rusałki, Brzeginki, Boginki, Baby Wodne i Utopce. O demonach więcej w innym artykule. Wymienione powyżej postacie w skrócie zajmowały się wciąganiem ludzi pod wodę i mogły spowodować ich śmierć. Najbardziej aktywne były w ciągu rusałczanego tygodnia, czyli czasu poprzedzającego Noc Kupały. Czyli wtedy, kiedy w Giżycku było już gorąco ale nie można się było kąpać w jeziorze bo nie. Po przesileniu letnim wszelkie wodne demony schodziły w głąb zbiorników, a woda stawała się bezpieczna.
Na pamiątkę kolejnego słowiańskiego święta również współcześnie organizowane są festyny. Kojarzycie Dożynki? To nic innego jak interpretacja słowiańskiego Święta Plonów, podziękowania za zbiory. Do tej pory zachował się zwyczaj pozostawiania odrobiony nieskoszonego zboża – to miejsce dla Plonka, duszka opiekuńczego. (Więcej o Plonku w artykule o demonach domowych). Jeszcze nie tak dawno temu, z ostatniego zbieranego zboża ustawiało się chochoł. W folklorze wsi polskiej a także w starszych źródłach pisanych zachowała się opowieść o innym zwyczaju, który kultywowano z okazji Święta Plonów. Otóż, najważniejsza osoba we wsi, ktoś otoczony powszechnym szacunkiem, nakazywał upiec ogromny kołacz. Następnie stawał za wypiekiem i pytał zebranych, czy widać go zza chleba. Oczywiście odpowiedź była twierdząca. Życzono sobie, żeby następnym razem plony były tak wielkie, by chleb zasłonił pytającego.
Miałam zamiar ując w tym artykule pięć, najbardziej moim zdaniem interesujących, słowiańskich świąt. Im więcej jednak piszę, tym bardziej widzę, że się nie mieszczę, teksty robią się za długie na poziom skupienia przeciętnego odbiorcy. Tak jak zazwyczaj ludzie po maksymalnie półtorej godziny wykładu zaczynają się kręcić (co jest zupełnie normalnie i sama tak robię będąc słuchaczką), tak też tekst ma swoje granice objętościowe. Dlatego o Dziadach i Szczodrych Godach napiszę w drugiej części, zapraszam.
Jedna odpowiedź do “Święta Słowian cz.1”
No wielką radość Szanowna mi sprawiła, wielką.
Miejsc kilka znam, pomóc mogę. Na Litwie, jak i u nas.
Ukłony ślę niskie i kciuki za projekt trzymam.